Wszyscy oczekiwali objawienia się prawdziwego talentu. Pierwsza jego książka wywołała prawdziwą medialną burzę, a krytycy literaccy rozpływali się wręcz z uwielbienia dla talentu i niecodziennego spojrzenia. Wszyscy z nieskrywanym zniecierpliwieniem czekali na kolejną powieść geniusza. Gdy dostali ją wreszcie do ręki, szczęki im poopadały. Myli się ten kto sądzi, że owo zdziwienie wynikało z wspaniałego poziomu kolejnej powieści. Trzeba przyznać, że wręcz przeciwnie. Spodziewali się czegoś nadzwyczajnego, jakiegoś literackiego balsamu dla duszy, a zamiast tego otrzymali banalną powiastkę z morałem typu: warto „kochać”. Niestety takie sytuacje do rzadkości nie należą. Na niekorzyść autora działa choćby to, że kolejne swoje teksty pisze już pod bardzo dużą presją psychiczną – doskonale zdaje sobie sprawę, że sequele zwykle nie są tak dobre jak pierwsza część. Ale przecież napisać coś musi, bo inaczej jego fani nie dali by mu spokojnie żyć. Ze złączenia tych dwóch rzeczy powstają najczęściej książki co najwyżej przeciętne. Nie oznacza to oczywiście, że jest tak w każdym wypadku. Niektórzy autorzy tworząc swoje dzieła już przy pierwszym tomie mają głowę wypełnioną pomysłami, których wystarczy na kilka kolejnych części. Stąd zapewne tak duża popularność twórczości Tolkiena czy G.R.R. Martina.